Kosmetyczne Trendy 2017- Część 1
- kosmetopedia
- Mar 29, 2017
- 4 min read

Śledzenie trendów, nie tylko kosmetycznych ale rownież konsumenckich, to jedno z moich ulubionych zajęć. Chłonę wszystko jak gąbka, obserwuję, notuję, przeżuwam i „wydalam” wnioski. Pomiędzy „pożeraniem” informacji a wydalaniem wniosków następuje proces trawienia. Czasami dostaję niestrawności, czasami wzdęcia a innym razem odżywczej dawki energii.
Z ogromną przyjemnością zabrałam się za pisanie tego posta, w którym postaram się przedstawić „Beauty Trends”, czyli to co w danym momencie się trawi i przesuwa ruchem postępowym przez układ pokarmowy ogromnej masy konsumentów. Polecam świadomie sięgać po tę pożywkę, i zastanowić się chwilę nim ktoś inny wepchnie nam ją do gardła.
Zanim zaczniecie „wchłaniać” pożywkę mojej osobistej produkcji chciałabym zaznaczyć, że produkty których przykłady podaję są tylko przedstawicielami danych trendów i nie jest to w żaden sposób równoznaczne z tym, że je polecam.
Oto część pierwsza listy "BIG Beauty Trends"
1. Natural/Organic
Trend obecny już od dawna i nie zapowiada się na to aby zniknął nam z menu, wprost przeciwnie. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na to, że nie wszystko co ma etykietę naturalne/organiczne jest „lekkostrawne”. Dlaczego? Po pierwsze producenci nie do końca są szczerzy, czy nawet etyczni jeśli chodzi o pochodzenie surowców oraz praktyki które stosują. Czy sam fakt, że surowiec pochodzi z natury w zupełności wystarczy? Nie zapominajmy, że surowce naturalne nie spadają nam z nieba, są również w pewnym stopniu przetwarzane i mają mniejszy lub większy wpływ na środowisko. Pochodzenie rośliny (najlepiej ze specjalnych upraw a nie bezmyślnie wyrwane z korzeniami naturze), proces ekstrakcji, oczyszczania, zanieczyszczenia poprocesowe, to wszystko nie pozostaje bez znaczenia.

Ciągle na fali jest etykietowanie produktów: EcoCert, Natural/Organic,.... O czym one świadczą? Na pewno o tym, że firma zapłaciła duże pieniądze aby dostać „stempelka” a potem będzie musiała to „odbić” na cenie produktu. Standardy organizacji cartyfikujących różnią się znacząco ale jedno jest pewne: jest to biznes jak każdy inny, a w tych czasach bardzo dochodowy.
Wrzućmy na ruszt EcoCert i ich standard NATURAL & ORGANIC. Etos brzmi pięknie: przyjazne środowisku, biodegradowalne, pochodzenia naturalnego, minimalnie przetwarzane, naturalne, naturalne i jeszcze raz naturalne...Tak naturalne jak syntetyczne konserwanty, dla których robi się wyjątek. Tak, Eco Cert robi odstępstwo zezwalając na wykorzystanie syntetycznych konserwantów, dlaczego? Dlatego, że produkcja konserwantów pochodzenia naturalnego jest zbyt kosztowna tak więc i koszt wyprodukowania masy wzrósłby znacząco. Oczywiście możliwe jest stworzenie kosmetyków „preservative free” ale niestety te są droższe i trudniejsze do wyprodukowania oraz charakteryzują się znacznie krótszą datą przydatności. Na takie „zbędne koszta” koncerny nie mogą sobie pozwolić, wobec czego Eco Cert poszedł im na rękę i zrobił „malutki” wyjąteczek. Maksymalna procentowa ilość surowców pochodzenia syntetycznego w produktach certyfikowanych znaczkiem Eco Cert wynosi 5%. Tyle ile potrzeba na konserwanty i inne ulepszacze umożliwiające wydłużenie „życia” kosmetyku do 2-3 lat.
Osobiście nie jestem zwolennikiem certyfikacji i bardziej do mnie przemawiają inne aspekty „eco freindliness”. Świetnym przykładem działania zdecydowanie wartego uwagi jest „podbieranie” resztek z zaplecza kuchennego, czyli odpadów przemysłów „pochodnych” (np: spożywczego) i wykorzystanie ich w produktach kosmetycznych, np: olej z pestek pomidora (pozostałość przy produkcji ketchupu oraz sosów pomidorowych).
2. Less is more
Czyli im mniej, tym więcej (wbrew temu co nam wyśpiewała Natalia Kukulska).
Trend obecny nie tylko w kosmetykach ale również w przemyśle spożywczym. Zdecydowanie jest to bardzo pozytywny trend, pięknie się „trawi”.
Przybiera wiele twarzy: mniej składników w kosmetykach, mniej materiałów i energii przy produkcji, mniej wpływu na środowsko, wykorzystywanie tradycyjnych składników o znanym i potwierdzonym przez lata historii działaniu (naturalne oleje, miód, olejki eteryczne, itp.), zastosowanie produktów wielofunkcyjnych...
Wiele niszowych marek podjęło się tego zadania. Oto kilka przykładów produktów o prostym składzie z wykorzystanie naturalnych surowców i minimalistycznych opakowań:

Dużym koncernom o wiele trudniej zredukować kartę menu gdy przez lata serwowały skomplikowane i „luksusowe” dania. Musieliby wprowadzić fundamentalne zmiany na które nie mogą, być może i nie chcą sobie pozwolić. Mogą ewentualnie zaproponować pojedyńcze produkty, tak jak Chanel. Krem do skóry wrażliwej, zawierający w sobie tylko 10 składników.

3. Water Efficacy
Czyli zakręcanie kurków z wodą.
Dzwony biją na alarm jeśli chodzi o konsumpcję wody! Przy obecnym zużyciu zabraknie jej nam już w niedalekiej przyszłości. Szacuje się, że 1.8 bilinów ludzi będzie zupełnie odciętych od źródeł wody przed rokiem 2025.
Jest to problem na ogromną skalę dlatego światowe marki takie jak Adidas czy Nike inwestują w innowacyjne rozwiązania umożliwiające wykorzystanie bardziej przyjaznych środowisku mediów np: dwutlenku węgla w stanie nadkrytycznym zamiast wody w procesie farbowania.
Produkcja bez użycia wody bądź przy możliwie minimalnym jej zużyciu jest zagadnieniem spędzającym sen z oczu nie tylko producentom.
W jaki sposób przemysł kosmetyczny może się przysłużyć? Rozwiązań jest wiele i już widać jak zapuszczają korzenie.
Tej niszowej marki z Niemiec w kontekście problemu z wodą nie da się przeoczyć. Opakowanie mówi samo za siebie: STOP THE WATER WHILE USING ME. Firma ta zobowiązuje się do wspierania organizacji i projektów przyczyniających się do obniżenia zużycia wody na całym świcie, po nazwą GOOD WATER. Przy zakupie ich produktów, część pieniążków przekazywana jest na te cele.

Innym rozwiązaniem jest tworzenie produktów bezwodnych, np: na bazie olejów, czy w formie sztyftu bądź sproszkowanej. Poniżej przykłady tego typu kosmetyków:

4. Modern cleansing
Czyli to w jaki sposób oraz czym myjemy twarz.
Oczyszczanie twarzy jest bardzo ważnym elementem codziennej rutyny pielęgnacyjnej. Dlaczego? To czym konsument umyje twarz ma wpłyn na to w jaki sposób skóra „przyjmnie” kolejną dawkę kosmetycznej „papki”. Z tego też względu wzrasta zapotrzebowanie na produkty oczyszczające a nie myjące.
Typowe żele myjące tracą na uwadze, co mnie zresztą bardzo cieszy. Są one zazwyczaj "napakowane" mało przyjaznymi skórze, najtańszymi surfaktantami np: Sodium Laureth Sulfate. Prawie całkowicie pozbawiają skórę warstwy ochronnej. Wraz z zanieczyszczeniami wypłukują ze skóry ochronne lipidy oraz naturalny czynnik nawilżający (NMF). Dodatkowo obecność surfaktantów zwiększa ryzyko wystąpienia reakcji skórnej jeśli chodzi o zapachy i konserwanty.
Jakie pojawiają się alternatywy?
Delikatne pianki, które nie myją do białej kości. Hitem w Korei obecnie jest Hada Labo Foaming Face Wash (pierwszy produkt na zdjęciu).

Następnie produkty na bazie olejów, które delikatnie ale efektywnie oczyszczają skórę. Nie wszystkie produkty są pochodzenia naturalnego, jak również niektóre z wyglądu mogą wprowadzać w błąd, więc zachęcam do sprawdzania etykiet. Dla przykładu ten ostatni z załączonego obrazka: Natural Coconut Cleansing Oil nie jest wcale oparty na oleju kokosowym. Zawiera go niewielkie ilości. Z kolei produkt Lancome to mieszanina jednych z najtańszych, syntetycznych lub półsyntetycznych olejów: Ethylhexyl Palmitate, Ispopropyl Myristate.

Trzecia, doś już popularna grupa, to produkty w postaci bezwodnych balsamów o podobnym zastosowaniu jak powyżej. Wiele dobrze nam znanych marek ma tego typu "cleanser'y" w swojej ofercie: Clarins, Elemis, Trilogy, ... Forma mazista, balsamista, bezwodna tak jak powyżej nie oznacza, że są to produkty bardziej naturalne. Większość komercyjnie dostępnych mazidełek oczyszczających zawiera w swym składzie syntetyczne emulgatory PEG, które umożliwiają zmycie produktu bez użycia ściereczki.

Mam nadzieję, że smakowały wam dzisiaj serwowane przeze mnie przysmaki,
zostawcie miejsce na deser, już niedługo częsć druga i kolejne 4 trendy!
Comentarios